czwartek, 9 listopada 2017

Rozdział I.

-Co to jest?

-To moja siostra, palancie- Powiedział Zabini i z czułością wyprostował nieistniejące zagięcia na kremowej sukni potworka. Spojrzałem na to z dozą niepewności. Byłem jedynakiem i jak najbardziej mi to odpowiadało. Nie lubiłem dzieci; nawet te względnie ładne umieszczane w reklamach o niebotycznie wielkich oczach i rzęsach gęstych jak u żyrafy wzbudzały we mnie niepokój.

-Nie gryzie?

-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty pytasz na serio- Odpowiedział. Z niedowierzaniem pokręcił głową i wyciągnął ręce w moim kierunku.

-Co...co ty robisz?

Mój głos załamał się z przerażenia. Spojrzał na mnie jak na idiotę.

-A jak myślisz? Potrzymaj ją na chwilę, zapomniałem z wozu butelki.

Niepewnie ująłem to dziwnie małe ciało w zagłębienie ramion.

-No już, rozluźnij się trochę. To nic trudnego.

Wyszczerzyłem do niego zęby w nieszczerym uśmiechu i od razu zerknąłem w dół, czy aby przypadkiem ten nieznaczny ruch nie sprawił, że Luciana wypadła mi z rąk. Zabini tylko uśmiechnął się i czmychnął czym prędzej. Zakołysałem leciutko ramionami, nadal sparaliżowany ze strachu.

-Nie taki diabeł straszny- Mruknąłem. Luciana skierowała na mnie swoje olbrzymie, błękitne oczęta. Właśnie one wraz z porcelanową cerą i loczkami okalającymi zarumienione policzki upodabniały ją do porcelanowej laleczki. Jej podobieństwo do brata było doprawdy znikome, odnosiłem wrażenie, że wyglądała jak moja siostra.

-Na szczęście moja matka nie jest aż tak szalona, by beztrosko płodzić kolejne dzieciaki. Jestem tak wspaniały, że wystarczę jej za piątkę.

-Użyłabym innego przymiotnika- Usłyszałem pełen ironii głos za plecami. Odwróciłem się, jednak fakt, że trzymałem dziecko dodał tej czynności dozy komizmu.

-Witaj, Pomyluna. Co sprowadza cię do parku w taki słoneczny dzień jak dzisiaj. Nie boisz się, że pogryzą cię...te, no jak im tam było...

-Nelifumy? Nieszczególnie. Jak powszechnie wiadomo, te małe stworzonka boją się światła słonecznego.

-No cóż, to wszystko wyjaśnia.

-Z twojej wypowiedzi wnioskuję, że to nie twoja siostra. Zakładałabym więc, że to twoja córka ale nawet taki imbecyl jak ty wie jak się zabezpieczać.

-To nie twój interes. Poza tym, nawet gdyby to była moja córka, to na pewno nie byłaby wpadka. Może odezwał się we mnie instynkt tacierzyński?

-Patrząc na to, jak kurczowo ją trzymasz, raczej w to wątpię. Chyba, że masz taki sztywny sposób bycia- Powiedział Zabini i odebrał Lucianę ode mnie. Luna roześmiała się perliście.

-Ty wyglądasz na dużo bardziej wyluzowanego. Czy mam wnioskować w takim razie, że to twoja mała?

-Cóż, patrząc na to, że wygląda jak płatek śniegu i przykładny obywatel aryjski obstawiam, że w takim wypadku byłbym już wdowcem, natomiast Astoria trzyma się nadzwyczaj dobrze. Luno, to moja siostra Lucy. Lucy, to moja znajoma Luna- Przedstawił je sobie, a mała Luciana obdarzyła ją figlarnym uśmiechem.

-Myślę, że się dogadamy. To najsłodszy bobas jakiegokolwiek widziałam.

-Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Astoria chce urządzić spotkanie towarzyskie w przyszłym tygodniu, ale nie mogła się do ciebie dodzwonić by cię zaprosić.

-Oh, dwa tygodnie temu telefon sam z siebie eksplodował i zniszczył nam całą elektrykę w domu. Od tego czasu Neville stanowczo odmawia zainstalowania nowych przewodów. I tak nie mamy dużo do czynienia ze światem pozamagicznym, więc światełka, które latają nam po całym domku są wystarczające.

-Przekażę jej w takim razie, by kontaktowała się z tobą listownie.

-Przekaż jej także, że z pewnością się pojawię, gdyż cały następny tydzień mam wolny.

-Tak zrobię.

- Zostawiam was w takim razie i idę szukać Ginny i Hermiony. Zgubiłam je gdzieś, gdy zrywałam tulipany. Może i nie są specjalnie ładne, ale na tonik do włosów sprawdzą się w sam raz.

-Nie wątpię. Żałuję, że nie mogę ci pomóc, ale na pewno nie ma ich na odcinku biegnącym wzdłuż parkingu.

-To znacznie zawęża pole do przeszukania. Dziękuję i do zobaczenia.

Odeszła wesołym krokiem, cicho podgwizdując pod nosem.

-Niesamowite, że tyle się wydarzyło, a ona wciąż jest taka...pozytywna.

-W twoich ustach brzmi to jak obelga- Zaśmiał się Zabini.- Czasy się zmieniają, teraz jesteśmy dorosłymi ludźmi cieszącymi się z pierdół jak dobrze wyprasowana koszula, ciepłe skarpety i poopłacane podatki. Jesteś jedyną osobą, która po wojnie nie potrafi się odnaleźć. Czasami mam wrażenie, że tęsknisz za starymi czasami.

-Coś ty! Nawet tak nie mów! Cieszę się, że Czarny Pan wykitował. Chwała Potterowi i tak dalej. Po prostu moja egzystencja nie jest zbyt radosna. Z nudnej roboty wracam do nudnego apartamentu. Żywię się jedynie kanapkami i gotowymi daniami od jakiś trzech miesięcy. Nawet nie wspomnę kiedy ostatnio no wiesz... Z kobietą...

-Musisz sobie znaleźć jakąś babkę. Taką na stałe.

-Chyba wolę sobie jednak zamówić coś na wynos. Przynajmiej nie muszę słuchać wymówek, że znowu gdzieś wychodzę.

-Ty nigdzie nie wychodzisz. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile razy się gdzieś z nami odmuliłeś.

-Nie mam czasu. Jestem pełen podziwu, że wy go znajdujecie... Wiesz, praca, rodzina...

-Mniej pracujemy, obowiązki domowe dzielimy na dwa a co do czasu wolnego to się zawsze można dogadać.

-Blazeee!- Krzyknęła Luciana i pociągnęła brata za włosy- Blazee!

-Co jest, kochanie? Chcesz piciu? Kanapeczkę?

Luciana pokręciła głową i rozsypała loki na wszystkie strony.

-Zmęczona jesteś? Chcesz lulu?

-Tjak- Potwierdziła litościwie i wtuliła się w zagięcie ramienia.

-W takim razie ja już będę wracał. Postaraj się nie siedzieć tu za długo, bo już zaczyna się robić chłodno.

-Dobrze, tatusiu- Odpowiedziałem i przewróciłem oczami.

-Mówię poważnie, Malfoy. Twoja obecność na naszym spotkaniu towarzyskim jest obowiązkowa, więc ani mi się waż rozchorować.

-Leć już, bo Luciana zaraz ci uśnie na siedząco. O mnie się nie martw, za stary koń na to jestem.

Tym razem to Zabini przewrócił oczami, ale mnie posłuchał. Patrzyłem na jego plecy, gdy odchodził w stronę parkingu. Westchnąłem głośno, wsadziłem dłonie do kieszeni garnituru i ruszyłem w przeciwną stronę. Musiałem odpocząć od całej tej dorosłości i znałem doskonały lokal, który mi w tym pomagał.

***

Wsiadłam do samochodu i zatrzasnęłam drzwiczki. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a drugą ręką odpaliłam radio. Cały pojazd wypełniły dzwięki cudnego głosu Elli Fitzgerald a ja powoli się w nim zatopiłam. Ginny i Luna zostały jeszcze w parku ale ja postanowiłam szybciej wrócić do apartamentu. Miałam dużo niesprawdzonych dokumentów i nie chciałam robić sobie większych zaległości.

Krople deszczu załomotały w szybę i to obudziło mnie z otępienia. Zdałam sobie sprawę, że od kilku minut stoję pod budynkiem. Westchnęłam ciężko, wyjęłam kluczyk ze stacyjki i chwyciłam za torbę. Powinnam poczekać aż deszcz przestanie padać ale szczerze mówiąc nie przeszkadzał mi on. Ostatnimi czasy niewiele rzeczy mogło przebić się przez moją barierę więc niemal z ulgą przywitałam chłodne krople na mojej rozgrzanej skórze. Spokojnym krokiem ruszyłam w stronę wind i wstukałam specjalny kod. Wjechałam na 20 piętro i wysiadłam już w swoim apartamencie.

Apartament ten był jedyną luksusową rzeczą na którą pozwoliłam sobie, pomimo tego, że zarabiałam stosunkowo dużo. Nie lubiłam przepychu, więc utrzymany był w stonowanych barwach, a meble dobrane zostały w minimalistycznym, skandynawskim nurcie. Był duży; spokojnie wystarczyłby pięciosobowej rodzinie, a gdyby mieszkały w nim dwie osoby bez problemu mogły unikać siebie przez tydzień albo nawet i dłużej. Miał dwie duże łazienki, jedną odzielną toaletę, dużą garderobę, trzy ogromne sypialnie i wielki salon z aneksem kuchennym.

Największym plusem tego apartamentu był zapierający dech w piersiach widok, rozpościerający się niemal u moich stóp. Szyby, działające na zasadzie lustra weneckiego zastępowały wszystkie ściany zewnętrzne, tak więc mogłam podziwiać go gdziekolwiek byłam i cokolwiek robiłam. Teraz jednak nie zachwycił mnie, mimo tego, że deszczowy krajobraz był ostatnimi czasy moim ulubionym.

Usiadłam na kanapie i zsunęłam czarne szpilki z obolałych stóp, po czym zanurzyłam twarz w dłoniach i pozwoliłam łzom płynąć. Straciłam poczucie czasu, a łzy, tak jak deszcz przestały w końcu przynosić ukojenie.